Warsztaty zagraniczne

Walencja październik 2024

“Paella, horchatabuena compañía: en Valencia se encuentra la fórmula perfecta para la felicidad.” Joaquín  Sorolla

Połączyły nas fascynacja językiem hiszpańskim i zapewnienie J. Soralli, że właśnie w Walencji można poczuć się doskonale szczęśliwym. Nasza grupa, składająca się z uczniów klas maturalnych i naszych nauczycielek języka hiszpańskiego postanowiła sprawdzić na miejscu, co ta śródziemnomorska metropolia ma rzeczywiście do zaoferowania. 

16 października miasto przywitało nas łagodną bryzą od morza i wieczornymi tapas w gwarnych barach starówki. Następnego dnia czekało nas zwiedzanie sal reprezentacyjnych ratusza miejskiego oraz spacer z hiszpańskim przewodnikiem po zabytkach miasta. Przy Wrotach Apostołów katedry uczestniczyliśmy też w publicznych obradach Trybunału Wodnego, najstarszej instytucji wymiaru sprawiedliwości w Europie, dbającej o zapewnienie równego dostępu do zasobów wodnych wszystkim społecznościom terenów nawadnianych przez system irygacyjny wodą z Turii. Po południu zwiedziliśmy Muzeum Sztuki Współczesnej Hortensia Herrero. Najpierw zobaczyliśmy kolorowe szklane bańki Tomasa Saraceno, a następnie, w podgrupach szukaliśmy dzieł Kapoora, Jaume Plensa czy Olafura Eliassona. Tego dnia pierwszy raz jedliśmy też walencką paellę.

W kolejny poranek wstaliśmy tak wcześnie, jakbyśmy musieli zdążyć do szkoły na zerową lekcję, tyle tylko, że tym razem jechaliśmy do la Vall d’Uxió. Powędrowaliśmy do pustelni św. Antoniego, zwiedzili la Cueva de San José, kolorowy targ w centrum miasteczka, a po powrocie do Walencji – Muzeum Fallero. To tam poznaliśmy historię słynnego Święta Ognia („Las Fallas”) i zobaczyliśmy „ninots indultats”, kukły, którym udało się uniknąć płomieni w „Nit de la cremà” (Noc palenia figur). A w drodze powrotnej do hostelu odwiedziliśmy Guliwera (ogromny park zabaw w Ogrodach Turii).

Aż wreszcie nadszedł czas na Santiago Calatravę i zaprojektowane przez niego La Ciudad de las Artes y las Ciencias. Ten gigantyczny kompleks obiektów kulturalnych zachwycił nas rozmachem oraz pomysłowością rozwiązań. Opera niczym statek kapitana Nemo, Muzeum Techniki przypominające formą ości ryby lub szkielet dinozaura, Hemisfèric – futurystyczne kino w kształcie oka, aż wreszcie Oceanarium – kwiat lotosu z białego betonu. Przedpołudnie spędziliśmy oczywiście w Muzeum Techniki i zgodnie z zasadą : „Está prohibido no tocar, no sentir, no pensar” dotknęliśmy wszystkiego, co tylko wpadło nam w ręce i eksperymentowaliśmy bez ograniczeń. W Oceanarium wybraliśmy się do delfinarium, akwarium z rekinami i olbrzymimi płaszczkami. Widzieliśmy też m.in. żółwie i pingwiny. A że w godzinach późno popołudniowych termometry wciąż wskazywały 29° ruszyliśmy na plażę de las Arenas. Najpierw kąpiel, a potem już przy świetle księżyca próbowaliśmy morskich specjałów: mejillones (małże), ostras (ostrygi), chipirones (kałamarnice), calamares (kalmary) oraz ryby: lubina (okoń morski), anchoas (anchois) czy boquerones (sardele).   

Ostatni dzień pobytu był równie emocjonujący. Rozpoczął się od oglądanego z okien hostelu półmaratonu. Następnie zwiedzanie, które rozpoczęliśmy od Torres Serranos, 14-wiecznej bramy miejskiej. U jej stóp w ten niedzielny poranek tańczyły zespoły z regionu Walencji. Jak piękne były ich stroje, jak wyszukane upięcia włosów u kobiet! Dalej na naszej trasie znalazła się średniowieczna la Lonja de la Seda (Giełda Jedwabiu). I tu czekały na nas zadania: poszukiwanie kamiennych podpisów architekta Pere Compte, odkrywanie symboliki gargulców czy tajemnic drewnianego sklepienia w Sali Konsulatu Morskiego. Chwilę później rozpoczynały się warsztaty paelli. Nauczyliśmy się przygotowywać tradycyjną paellę walencką z królikiem i kurczakiem. Dowiedzieliśmy się, dlaczego niezbędne jest, by dodać do niej „garrófos” (fasola podobna do naszego „dużego Jasia”), co to jest „sofrito” (mieszanka smażonych warzyw) i jak uzyskać „socarrat” (chrupiącą skorupkę na spodzie potrawy). To był czas wypełniony śmiechem, muzyką i dobrym jedzeniem. Po uczcie dla podniebienia czekała nas jeszcze uczta dla oczu w kościele Św. Mikołaja – walenckiej kaplicy sykstyńskiej.

W poniedziałkowy poranek wracaliśmy pełni wrażeń, z mocnym postanowieniem, że do Walencji jeszcze powrócimy.

¡Lo pasamos bomba!